VI. Druga faza ewakuacji.

Druga wielka fala wysiedleńców polskich przybyła z Rosji z końcem lipca i w sierpniu 1942 r. Na rozkaz Biskupa Gawliny przybył Kierownik Duszpasterstwa do Pahlevi, by załatwić pewne sprawy duszpasterskie a przy tym mógł przyglądnąć się technice ewakuacji. Z Krasnowodzka do Pahlevi podróż niewielkim i wolno płynącym statkiem trwała kilka dni. Tylko nadzieja, że wkrótce staną na wolnej ziemi perskiej pozwalała tym ludziom znieść ten niesamowity ścisk panujący na statku. Kobiety, dzieci i mężczyźni, stłoczeni dosłownie jak śledzie w beczce, nie otrzymywali wcale posiłków. Żywiono się tym, co zdołano «zaoszczędzić» w Sowietach. O myciu się nie mogło być mowy. Wszystkie potrzeby naturalne musiano w takiej sytuacji załatwiać na oczach ogółu. Widziałem tych ludzi opuszczających statek w porcie pahlewskim. Brudni, obdarci, głodni!!! Na plaży za miastem Pahlevi przygotowano dla ewakuowanych długie szeregi skleconych pośpiesznie szałasów, — bez ścian! Tam kładli się półprzytomni wprost na ciepłym piasku. Potem prowadzono ich do prowizorycznych łazien. Przed wejściem do nich biedni wysiedleńcy musieli złożyć wszystkie swe «bagaże», które następnie w większości wypadków palono! Może lękano się, by w tych brudnych « węzełkach » nie przechowywały się zarazki chorób, ale w ten prosty sposób pozbawiano ich jedynego ich v majątku» w postaci zapasowych ubrań, płaszczów i bielizny ( — "to jeszcze z Polski" — mówili... —). Czy po kąpieli byli czyści, nie wiem, ale byli na pewno biedniejsi. Gdy deszczu nie było, (— a w Pahlevi deszcz jest na porządku dziennym —) można było jakoś na tej plaży wytrzymać, ale w czasie ulewy moknęli od strony wiatru a równocześnie z < dachów» ciekła woda, jak spod dobrego tuszu. Nic więc dziwnego, że w ciągu paru zaledwie miesięcy zmarło tu przeszło sześćset ludzi! Prowizoryczny szpital był zbyt mały, by sprostać zadaniu. Największe niebezpieczeństwo zagrażało dzieciom. Czujny i o niezwykle dobrym sercu Anglik Płk A. Ross, Szef Middle East Refugee Administration (mówił dobrze po polsku!) zorganizował .specjalny obóz dla dzieci daleko za szałasami ogólnymi, ale także na plaży, i zwerbował do kierownictwa tej placówki kilka pań z towarzystwa angielskiego z Teheranu. Słowem: URATOWAŁ ŻYCIE KILKU SETKOM POLSKICH DZIECI! Władze polskie wojskowe i cywilne wykazały maksimum wysiłku i poświęcenia: pracowano bez wypoczynku. Szoferzy np. odpoczywali tylko wtedy, gdy czekali siedząc za kierownicą między jednym kursem a drugim.

Na drodze między Pahlevi a Teheranem panował ustawicznie niezwykły ruch. Jest to jedna z najniebezpieczniejszych dróg na świecie ale i jedna z najpiękniejszych, jakie się zdarza widzieć. Wśród dzikich i wiecznie zielonych gór nad przepaściami, gdzie oczy z lękiem szukały dna, pięły się mozolnie wielkie autobusy napchane wysiedleńcami. Zdarzały się i katastrofy. Jakby biedacy nie dość jeszcze przeszli w Rosji, musieli ci, co ulegli wypadkowi, przeżyć straszliwe momenty oczekiwania na swą śmierć na dnie przepaści.

W czasie swego pobytu w Pahlevi zamianował ks. Słapa kapelanem obozów w Pahlevi ks. kpi. W.P. W. Judyckiego dodając mu do pomocy jako kapelana szpitala ks. Siepaka. Księdza Dr M. Wojciechowskiego, dotychczasowego kapelana pahlewskiego przeniósł na stanowisko drugiego kapelana szpitala kazwińskiego. Obaj księża, Judycki i Ślepak, wprost upadali z sił z nadmiaru pracy. Ksiądz Siepak dniem i nocą wśród chorych, a ks. Judycki wśród schorzałych i słabych a najczęściej wśród zmarłych. Urządził wielki i piękny cmentarz, jak czuła matka posłanie dla swych dzieci. Do każdego grobu z polecenia ks. Kierownika wkładał butelkę dobrze zakorkowaną, a w niej personalia zmarłego. Otoczył cmentarz płotem i przy wejściu wystawił stylową bramę polską z daszkiem, jaki tak często widziało się w Polsce nad kołowrotkami studzien. Może zmarłym milej będzie spoczywać za taką polską bramą w oczekiwaniu zmartwychwstania! — Gdy się pomyśli, ile to tysięcy kilometrów pustych przestrzeni Rosji musieli przebyć i w jakich warunkach po to tylko, by w wolnej ziemi perskiej złożyć swe głodem wyschnięte ciała, to zdumienie musi ogarnąć każdego: nawet ciał swych nie chcieli mieć pochowanych w ziemi niewoli. Obok grobów na Monte Cassino — cmentarze w Teheranie i w Pahlevi to pomniki urosłe do wielkości symbolu wolności!

Wspomniałem już poprzednio, że niedaleko Achwazu założono swego czasu obóz, który początkowo służył jako obóz przejściowy dla oddziałów polskich z Armii Gen. Andersa udających się do Anglii. Teraz gromadzili się w nim wysiedleńcy, przyjeżdżający z Teheranu niewielkimi gromadkami. Gdy zebra.a się odpowiednia ilość ludzi i gdy udało się wynająć statek, wtedy odpływali z Achwazu w stronę Afryki Wschodniej do Indii, a nawet do Meksyku. Zwykle jednak musieli dość długo prze bywać w Achwazie. Wypada więc poświęcić parę słów temu obozowi, który był swego rodzaju zmorą wszystkich uchodźców. Był on bardzo rozległy. Kilka lepszych budynków przeznaczono dla administracji obozu, urządzono szpital, szkołę powszechną a nawet średnią, była tam kaplica z mieszkaniem dla księdza kapelana obozu. Gros ludzi mieściło się w stajniach. Oczywiście w stajniach dawno już opuszczonych, wyczyszczonych, ale niemniej w stajniach, w których mieszkańcy przemyślnie, posługując się kocami, urządzili szereg «pokoików>, Całe życie rodzinne odbywało się na oczach wszystkich. Dodajmy do tego ów specyficzny zapaszek dominujący w takim skupisku, nieustanny w dzień i w nocy wrzask dzieci i nieprawdopodobny upał, a będziemy mieć skromne pojęcie, czym był Achwaz. W czasie lata żar lał się z nieba i wszystko wokół tak się nagrzewało, że nawet noc nie przynosi;a upagnionej i oczekiwanej ochłody. Oko nie miało na czym spocząć, wszędzie piaski, piaski, które w słońcu zdawały się drgać, jakby paliły się niewidocznym dla oka płomieniem. W takich warunkach pracować w kuchni, uczyć w szkole, spowiadać było. doprawdy bohaterstwem! Jak ciężko było żyć w tym obozie niech świadczy następujący fakt: Po kilku miesiącach intensywnej pracy otrzymał wreszcie kapelan obozu ks. Rogiński zasłużony urlop, a ks. Jażdżewski miał go czasowo zastąpić. Dodajmy, że ks. Jażdżewski był znacznie młodszy i zdrowszy od ks. Rogińskiego. Po dziesięciu dniach wbrew rozkazowi wrócił do Teheraranu twierdząc, że tam nie tylko nie można pracować, ale po dłuższym pobycie w tym obozie można zwariować. Wołał nie czekać! Ks. Ro giński musiał wobec tego przerwać urlop i wyjechać z powrotem do tego przedpiekla.