Wspomina: Jerzy Szymanek

Data i miejsce urodzenia: 06-03-1927 r. Biała Podlaska


Urodziłem się Białej Podlaskiej. Mieszkałem z rodzicami. Tato pracował w policji państwowej i został skierowany na posterunek do Chuszczy to jest powiat Biała Podlaska. Tam nie wiem dokładnie ile lat byłem. Pamiętam tylko to mieszkanie na wsi. To jak to na wsi. Izba była i później nie wiem z jakich przyczyn ale tato przeniósł się, znaczy do policji w Brześciu nad Bugiem. W Brześciu na d Bugiem był mojej mamy brat, który pracował w województwie. Znał bardzo dobrze wojewodę, no i przy pomocy tego brata zostało to przeniesione. I zamieszkaliśmy w Brześciu nad Bugiem. Dwa pokoje z kuchnią. Łazienki nie było. Bo wiadomo wtedy to mało gdzie. To łazienka – wygódka była, przeważnie na dworzu. Wychodziło się. Potem przeprowadziliśmy się jeszcze w Brześciu na drugie mieszkanie, też dwa pokoje i na trzecim mieszkaniu też były dwa pokoje z kuchnią. W Brześciu zacząłem chodzić do szkoły. Skończyłem 6 klas i wojna wybuchła. I w okresie wojny, bo zaczęli Brześć bombardować , przenieśliśmy się na przedmieścia Brześcia. I tam został przeniesiony posterunek (policji). Było to blisko posterunku. No i przychodzi w nocy, wieczorem tato i mówi, że jutro będą Niemcy już tutaj w Brześciu, więc żeby opuścić Brześć. Będzie opór, będą walki o Brześć. No i myśmy zebrali się z jeszcze jedną taką drugą rodzina, bo tak byliśmy razem i kierunku Kowla. To na południe od Brześcia, ta szosą doszliśmy to jakieś 20 kilometrów. Wtedy i tam pamiętam taki pułkownik był Wojska Polskiego i mama z nim rozmawiała. I on mówi czego wy cywile daleko gdzieś tam idziecie. Nie ma po co . Zostać się tutaj, gdzieś od drogi parę kilometrów odejść. Od tej głównej. I przeczekać jak walki się skończą i wrócić do domu. No i tak mama zrobiła, a tato z nami się już pożegnał i wyjechał bo był zaopatrzenie dokumentów. Tego, miał tam samochód. I jako dostawa, bo nie był tato kierowcą. Pojechał tam w rejon – później okazało się, że to rejon Równego. Tam była zbiórka. I tam dostał się do niewoli. A my wróciliśmy się później do Brześcia. No i byliśmy w Brześciu. Do kwietnia. Ja zacząłem chodzić do szkoły i później to koniec było. Bo w kwietniu przyszli w nocy, obudzili nas. (przyszli) Z sąsiadem oczywiście. Sąsiad mówił, żeby otworzyć, że nic się nie dzieje. No i myśmy otworzyli. I weszli, rewizje zrobili i powiedzieli, że za dwie godziny samochód przyjedzie i odstawią nas poza rejon Brześcia. A gdzie i co to nam nie powiedzieli. To było 13 kwietnia 1940 roku. To było z 12 na 13 tak jakoś chyba. W nocy. No i kazali zabierać jakieś tam rzeczy. Podczas rewizji to zabrali : książki, takie starodruki, to były niektóre wartościowe. Zabrali trzy albumy, dużo fotografii. Wszystkie fotografie w zasadzie od nas zabrali. I takie inne dokumenty, tatusia odznaczenia, które były. Nawet ja ze szkoły miałem taki list pochwalny z PKO. Za systematyczne oszczędzanie., bo byłem trochę takim sknerom. Jak dostałem 10 groszy, czy 15, czy 20., to zanosiłem na PKO. A siostra to szła i kupowała cukierki czy ciastka. No i oczywiście siostra dawała mi też. Ale ja swoje pieniądze nie. No to taki dyplom za dwa lata, za systematyczne oszczędzanie dostałem. Dyplom z Warszawy z PKO. I to zabrali też.

No i samochód przyjechał, Tam już ktoś był, jakaś rodzina. Z naszego domu jeszcze jedną rodzina. My i tamta rodzina. My tzn. mama, ja i siostra. Siostra była młodsza o półtora roku. To prawie w jednym wieku byliśmy. Tak normalnie to rok czasu różnicy było. No i zawieźli nas do wagonów. Zamknęli wagony. Towarowe oczywiście. Tam było chyba ok. 60 osób. Ja nie wiem dokładnie ile. Bo ja miałem wtedy 13 lat, to człowiek się jeszcze tak nie interesował tak bardzo. I jechaliśmy gdzieś ponad dwa tygodnie do północnego Kazachstanu. Po drodze dawali kipiatok, czyli przegotowaną wodę. No i chleb dawali , razowy oczywiście. Dawali niby po jednym kilogramie na osobę, ale to nie zawsze każdego dnia to było wydawane. Nieraz były dnie, że cały się jechało i nic się nigdzie nie dostało. A nieraz stało się to i śniadanie, jakaś zupa czy na obiad jakaś lurka była, której przeważnie nikt nie jadł. No i dojechaliśmy tam. Tam przyjechały samochody. Zapakowali nas na samochód i w nocy przyjechaliśmy do kołchozu. No i nas tam posegregowali. Wiem ,że to było tak przed 1 maja. Chyba dwa dni albo jeden dzień. Bo później , na drugi dzień jakoś, czy na trzeci myśmy poszli, bo brygada była niedaleko. Zaszliśmy tam do brygady, to było właśnie 1-go maja. Był suty obiad, bardzo smaczny z mięsem. I mięsa było dosyć dużo. My mówimy że to nie jest tak źle jak to jest. No ale to było 1-go maja, a później rzeczywistość była trochę inna.

Pierwszy rok to było jeszcze na tyle dobrze, że jak pracowaliśmy to każdy dostawał 1 kilogram chleba. No to musieliśmy iść do pracy . No to ja z mamą chodziliśmy razem do pracy, a siostra była w domu. To siostrze przynosiliśmy z tego naszego. Bo dostaliśmy 2 kilogramy chleba. To jej przynosiliśmy. Myśmy nie zjadali, bo myśmy tam mieli (w pracy) i śniadanie i obiad, a ona tylko chleb miała i to co w domu tam zrobiła. No i tak z każdym dniem człowiek więcej nabywał praktyki do pracy. Więcej pracował Ale różnie, w czasie wojny jak wojna wybuchła co to wszystko było dla frontu, to nam już nie dawali po kilogramie chleba. Tylko po pół kilograma chleba.

A warunki mieszkaniowe to mieliśmy u ludzi. Na kwaterach byliśmy, a potem tam , że były takie nie snaki i nas było trzy rodziny. Tam był jeden taki dom pusty, to dali nam ten pusty dom. Trochę trzeba było go odremontować. Trochę oni odremontowali trochę myśmy musieli, w swoim zakresie. No i myśmy tam mieszkali, trzy rodziny w jednej komnacie. To mniej więcej 5 na 5 metrów, tam była ta komnata gdzie był piec. To i kuchnia razem. No i tam te wszystkie rodziny musieli się jak to się mówi gnieździć. Było nas nam wtedy 9 osób. Później ja wrócił z łagru ten jeden mężczyzna, mąż tam jednej to było 10 osób nas mieszkało. Potem jak poszli do wojska Andersa (dwóch) to było nas 8 osób. I ja byłem jako mężczyzna wtedy już najstarszy. Już kobiety były, ale ja już tak, jak to powiedzieć, zarządzałem. Ze mną to przewodniczący kołchozu jak coś trzeba było , opał żeby przywieźć, słomę czy tam inne. To ze mną rozmawiał, pomimo tego , że ja miałem 15/16 lat. To nie z kobietami, bo ja potrafiłem. Było różnie np. kiedyś , tam raz mama poszła na drugą wioskę to było jakieś 20 km, bo tam tak blisko nie było jedno obok drugiej. Bo nas było 111. Nas 2 takich Polaków wybrało się do Donbasu. Tam dawali już 1 kg chleba do pracy. No ale to było 300 kilometrów czy 400 kilometrów od nas tam. Z tej miejscowości. I tam myśmy byli 3-4 miesiące jakoś ( maj, czerwiec, lipiec, sierpień). No jakoś tak koniec kwietnia pojechaliśmy. Tam zacząłem pracować i przyszedł telegram, do mnie i do kolegi, że wyjeżdżamy do Polski i żebyśmy przyjechali z powrotem. No i myśmy tam poszli i nas zwolnili i dali dokumenty i już myśmy pokończyli 18 lat ja i on. I dostaliśmy paszport już tam jako 18-latki. Już mieliśmy paszporty nowe. I przyjeżdżamy do domu, a tu odwołano to. Ja mówię do mamy, że ja jadę. Mama a czemu? A ja , że mam zwolnienie. Że z powodu rodziny do Polski jestem zwolniony z pracy. Mam dokument z ego. Ja powiem, że wyście już pojechali i że nie ma Was. , jak mnie złapią. No i wyjechałem. Jakieś 50 kilometrów to przejechałem pociągiem osobowym. Bo tak taki podmiejski pociąg chodził, a później no to trzeba było jechać towarowym. No to jechałem na piasku, na węglu, miedzy drzewami jak były załadowane, chodzili po pociągu , szukali. Ale ja byłem tam pod spodem, tam taka luka była i oni chodzili, świecili, ale nie zauważyli. Latarką tylko i tyle. I tak dojechałem do Chełmna, Acha jeszcze przed - do Chełmna było jakieś 300 kilometrów to szedł pociąg Kijów – Kowal. Dojechałem do Kowla, to ostatnie jakieś 200-150 kilometrów to przejechałem na dachu pociągu pospiesznego. Część w nocy, a część za dnia. I za dnia ja tam spałem na tym dachu, pociąg zatrzymał się na takiej stacji i ja patrzę stoją ormowcy, tak zwani tutejsi z czerwonymi opaskami. I z karabinami, no i jakby ,mnie zobaczyli to by ściągnęli. I zaraz by dochodzenie było. Ja tam, żebym mógł to bym się wcisnął w ten dach. No nie zauważyli. Dojechałem do Kowla. W Kowlu był pociąg do Jagodzina. Jagodzin to była ostatnia stacja ta w Związku Radzieckim. Później granica była, Chełmno i Polska. I ja kupiłem bilet do Jagodzina – miałem. Można było kupić , bo to podmiejski pociąg był. I można było jechać. A jeszcze wcześniej to w Kowlu jak przyjechałem do Kowla to kupiłem białego chleba swojskiego. I najadłem się do syta. Bo przedtem to miałem chleb taki kruszący się mi. No ale dojechałem do Lubomil, to takie miasteczko było powiatowe. I tam z pociągu mnie ci pogranicznicy, wopiści rosyjscy wyciągnęli, że dokumentów nie mam. Ale ja poszedłem jak tam był taki major. Zaprowadzili mnie, starszy człowiek. Miał 60 , może około 60 lat. Dla mnie wtedy to był stary bo ja miałem 18 lat. No i z nim rozmawiam i on mówi tak. No jak ty myślisz, jak ty byś przeszedł granicę. Miedzy Polską a Rosją jest sojusz, nie ma granicy. A że pociągi nie chodzą, to towarowe chodzą. To jakiś by szedł pociąg do Polski. To ja bym wsiadł i przejechał. Mówi ciebie by złapali i na Sybir drugi raz wywieźli. No mówi , słuchaj, tutaj jest biuro polsko-radzieckie, który repatriacje daje. I tam musisz pójść i dokumenty i wtedy legalnie przejedziesz granicę i nikt ci nic nie zrobi. I mnie puścił. No ja myślę sobie, tak no ale on nie wie, że matka nie wyjechała jeszcze do Polski. Co tam robić. Ale polsko-radzieckie jest to, to znaczy, że jest tam jakiś Polak. Ja idę tam i pytam najpierw się tak (rozeznałem). Jest zastępcą Polak. Nie ma jego , on poszedł na obiad. No nie dobrze. Ale gdzie. I poszedłem tam gdzie powiedzieli mi. I tam z nim się spotkałem, jemu wszystko opowiedziałem. Dla Polaka to nie kryłem nic. I on mówi – no poczęstował mnie obiadem, to ja zjadłem – i mówi tak :Przyjdź koło 5 wieczór. Ja tam poszukam jakąś rodzinę, taką zastępczą, że będzie mogła być twoją matką i tam wszystko resztę opowiem ci. No ja przyszedłem. I on mi dał. Rodzina: matka o rok była młodsza od mojej matki i dwoje dzieci, też młodsze takie. Także ja mogłem być synem jej. Z tym, że ojciec zmarł i matka wyszła drugi raz za mąż i te dwoje dzieci już inne nazwiska miały. I matka miała inne nazwisko. I to już wszystko pasowało. I powiedział, że na drugi dzień o 9 rano mam przyjść. I do tego ruskiego przewodniczącego pójść i rozmawiać. I powiedzieć jemu wszystko to. No musiałem się nauczyć na pamięć te wszystkie daty, imiona, żeby nie pomylić. Ja, że w Kowlu mieszkam na jakiej ulicy, jaki numer domu. I wszystko to. No i tak ja zrobiłem. No ale teraz chodzi o nocleg. On wieczór mi to daje. A nocleg nie ma. On mówi słuchaj nikt ciebie tu nie przyjmie. Do mnie, ja jestem na kwaterze, tam nie mam możliwości, żebym mógł ciebie wziąć. Nie wiem , musisz radzić sobie sam. :Poszedłem akurat do kościoła, był otwarty. Ale księdza już nie było, wyjechał już. Tylko jeszcze patafianie byli. Ja wszedłem, pomodliłem się. No i później wychodzą oni i ja też muszę wyjść, bo oni zamykają. No i rozmowa taka i ja im wszystko opowiedziałem. No ale na noc nikt, no to myślę gdzie ja mam spać. Najlepiej to tutaj koło kościoła. Koło kościoła był cmentarz. To ja miedzy grobami położyłem się spać. W nocy przyszła ulewa, burza z piorunami. Ja zmokłem, ale trochę pod drzewo takie. Tam dziupla taka była to wsunąłem się. I koło tego kościoła przebudziłem się , było już jasno, słońce, ciepło. To ja te mokre rzeczy na krzyże, na te porozwieszałem. Tam koło tego cmentarza śliwki rosły. To narwałem śliwek, najadłem się i czekam do godziny 9. Ja bez zegarka, byłem cały czas, to mniej więcej wiedziałem, która godzina była. Patrzę na słoneczko. I już powinna być godzina, to mówię idę. .Poszedłem do tego ruskiego przewodniczącego i zaczynam rozmawiać. Nawet później zacząłem się kłócić z nim, że bo on mówi, że trzeba tydzień czasu czekać. No a gdzie ja tutaj , u kogo tydzień będę. Mówię. No mówi masz znajomych tu, przecież mieszkałeś tutaj. No bo było, że ja tu w Kowlu byłem. To musisz pochodzić po znajomych, poszukać, u nich przebyć. No dobra. Ale już ten zastępca przewodniczącego, ten Polak , do niego starał się o wyjazd (przyjechał taki) maszynista Polak. Który do Polski chciał. On już tam mieszkał, miał dom. On cały wagon chciał, żeby do dyspozycji mieć. I on już jemu powiedział. I on ten ruski wreszcie mi powiedział, tam jest Polak. Siedzi idź do niego i gadaj z nim. Nie ze mną będziesz się kłócić tutaj. Ja poszedłem tam do niego i on jż z tym maszynistą uzgodnił, że ten maszynista weźmie mnie do siebie. Na początku, pierwszą noc jak przyjechali to ja w chlewie na sianku spałem. Bo dom duży, ale oni się bali, nie dowierzali, że tak tego. Bo tamci Ukraińcy wtedy napadali. Ja nie miałem się tego, bo nie wiedziałem o tym. No i tam u niego przebywałem tydzień czasu. I potem na następną noc to ja już u niego spałem. Im tam owszem pomagałem. Oni mieli ziemniaki i takie inne rzeczy. To ja pomagałem. Zdawali sobie sprawę, ze nie mają się czego bać, że ja nocowałem już w tym domu. Że było wszystko tego (dobrze). No i za tydzień czasu dostałem. Te dokumenty. I wyjechałem do Kowla. Przyjechałem do Polski, Nie miałem żadnych dokumentów polskich tylko kartę repatrianta. Ja, to uważałem, że to żaden dokument dla mnie. W każdym razie dojechałem do Dęblina. Z Dęblina do pociągu wsiadłem osobowego, ale to był tak załadowany pociąg. I ja tam na dachu jechałem. Ale tam gdzieś jakoś stacja była, gdzie był targ. I dlatego tak dużo jechało, bo było rano. I na tej stacji wszyscy opróżnili się i wagony były prawie puste. I ten kolejarz ściągnął mnie siłą. Bo powiedział, że muszę zejść. A ja biletu nie mam. No ale wsiadłem, a on mówi bilet. A ja nie mam i on pytał się skąd ty jedziesz. To ja mu opowiadam. On tego, jaki czas., bo nie mam pieniędzy. Nie mam biletu. A gdzie jedziesz? To mówię, że do Białej Podlaskiej, bo tam urodziłem się. To tam wezmę metrykę. I będę miał jakiś dokument. Bo tylko mi jakąś kartę dali. Pokazałem jemu. A on pamiętam do tej pory jak te słowa powiedział: Mówi – ludzie przypatrzcie się, wracają z zachodu, a tu wraca ze wschodu. Jak ja ubrany, bo można powiedzieć, że ja takie łachmany miałem, co to była łata na łacie. No owszem to nie było takie brudne, no ale to było takie. No i jeszcze woreczek miałem . No i już biletu ode mnie nie żądał. I dojechałem do Białej Podlaskiej. I tam zacząłem szukać tego chrzestnego. Raz byłe jeszcze jak w pierwszej albo drugiej klasie, na świętach u tego chrzestnego, to mniej więcej pamiętałem gdzie mieszka. Ale trafiłem do tego domu, ale jego już tam nie było. Gdzie nikt nie wiedział. Z tych co mieszkali po wojnie to nikt nie wiedział. Później jeszcze tam zachodziłem, rozpytywałem się takich to nic. Ale szła tata staruszka, już ledwo tak szła o lasce jak ja teraz i jej zacząłem pytać się. I ona kojarzyła tego chrzestnego, ale mówi słuchaj chłopcze on już nie żyje. Ale żona i córka to mieszka no na tej i tej ulicy. Pod numerem nawet powiedziała którym, że znała. I ja tam trafiłem. Jak tam trafiłem, to i dopiero powiedziała gdzie rodzina mojego ojca. U niej byłem z tydzień czasu. I ona mi powiedziała jak się tam dostać, bo wiedziałem miejscowość ale nie wiedziałem jak się dostać. A tam też od stacji 14 kilometrów pieszo trzeba było przejść. No ale później pojechałem i przeszłem tam. Znowuż przyszedłem już po obiedzie do wioski. I znaczy pytam się o stryjków rodzinę. I jak pytam się o stryjka to nikt nic nie wie. Parę osób spytałem się i nikt nic nie wie. I znowuż starsza kobieta mi powiedziała gdzie mieszka siostra mego ojca. I ja do niej tam trafiłem. I tak jakoś się dogadaliśmy i ja u niej byłem. Dlaczego nikt nic nie chciał powiedzieć. Bo stryjek był komendantem AK. I to zaraz po wojnie w sierpniu w 1945 roku tam rządziło AK. Milicja, był zarząd gminy, ale tym wszystkim rządzili AK-owcy. No i oczywiście dopiero ja na drugi dzień dowiedziałem się, że jak byłem u stryjka to on już wiedział. Mówi: mi już powiedzieli że przyjechałeś. Ale myśleli, że może to jakiś konfident czy co. Więc nie chcieli wyjawić gdzie stryjek mieszka. Tam pobyłem chyba dwa tygodnie. A dorywczo tak gdzieś pracowałem, drzewo rąbałem. Takie dorywcze roboty, to trochę zarobiłem. Trochę pieniędzy miałem. No i druga siostra ojca, to tego już była w Warszawie. A tam często jeździli do Warszawy, bo tam sporo było osób z Warszawy i jej powiedzieli, że przyjechała Janka syn z Syberii. No i ona zaraz przyjechała i mnie zabrała do Warszawy. I ja w Warszawie pracowałem. Zacząłem pracować. Byłe dwa lata w Warszawie. między innymi mam, za przyjechała, za rok czasu. Mama z siostrą przyjechały do Legnicy. I koło Legnicy osiedlili się tam. Potem przyjechałem ja do Legnicy. Bo tam w Warszawie nie było sensu siedzieć.. No nie było ani mieszkania ani widoków na mieszkanie, żebym ja miał. Dobrze zarabiałem prywatnie, ale to nie było żadnych widoków. No i przyjechałem tutaj do Legnicy. Tu zacząłem pracować i zacząłem się uczyć. Tu skończyłem maturę. Najpierw to taki kurs księgowości ekonomicznej. Potem dwa lata po maturze kurs ekonomiczny też był. No i tak pracowałem i to wszystko , aż do emerytury ( w międzyczasie przeprowadziłem się do Wrocławia).

Wywiad przeprowadziła Magdalena Szymerowska.