III. Pierwsza faza ewakuacji.

Teraz wypadki potoczyły się niezwykle szybko i wprost nieuchwytnie, bo na kilku płaszczyznach na raz. Ks. Słapa otrzymał wiadomość, że za kilka dni przybędzie do Teheranu w drodze do Rosji J. E. Bp. Polowy W.P. Józef Gawlina a równocześnie, że już pierwsza grupa wysiedleńców przybyła do Pahleyi. Nastąpiła również zmiana na stanowisku d-cy Bazy. Płk Machnowski został zastępcą nowego komendanta Bazy Pik. dypl. Jastrzębskiego, który przywiózł ze sobą szereg nowych oficerów a między nimi por. Dr. Z. Grębackiego i siostrę PCK Wyderko. Dr Grębecki pierwszy zwrócił uwagę, na to że nie pomyślano dotąd ' o stworzeniu szpitala i w l-szym obozie gromadził, co mógł, by być przygotowanym na przyjęcie chorych.

Obóz pierwszy to kompleks budynków koło lotniska wojskowego tuż przy Teheranie, zdawało się, dość spory, lecz okazał się absolutnie za mały, by zmieścić w sobie te masy, które w krótkich odstępach czasu zaczęły płynąć szerokim korytem z Pahlewi. Dla wojska przeznaczono obóz czwarty. Były to budynki niedokończonej fabryki broni. Inne zabudowania z drugiej strony lotniska tworzyły obóz drugi dla ludności cywilnej. Trzeci obóz nie posiadał budynków. Był to dość spory kawał zagajnika, leżący osiem kim. za Teheranem w stronę Szemranu i w nim ustawiono cały szereg namiotów.

Piąty obóz powstał nieco później i umieszczono w nim około 500 sierotek. Ani jeden obóz nie był należycie przygotowany na przyjęcie wysiedleńców, zmęczonych d.ugą i uciążliwą drogą i jazdą ciężarowymi samochodami, a poprzednio do ostateczności wyczerpanych przeżyciami w Rosji. Byłem z Delegatem Apostolskim w obozie Nr. 1, gdy przywieziono pierwszą grupę kilkunastu kobiet i dzieci: dosłownie posadzono ich na gołej podłodze! I właściwie trzeba sprawiedliwie powiedzieć, że pierwsze materace, lampy naftowe, ciastka dla dzieci przynieśli Żydzi i Persowie. W ciągu kilku dni napełniono po brzegi I-szy obóz. Ludzie spali pokotem na podłodze, oczywiście w początkach istnienia tego obozu. Część budynków tego obozu zamieniono na szpital Na gołych materacach, rozesłanych na kamiennym podwyższeniu, ułożono chorych, jednych koło drugich bardzo ciasno, pokryto nowymi mocno pachnącymi naftaliną, włochatymi kocami. Włókna wełny z tych sino-niebieskich koców okrywały jak puchem spocone ręce i twarze chorych. Wyglądało to niesamowicie. Chorzy na tyfus, na zapalenie płuc, na cyngę (awitaminoza) i inni wycieńczeni do ostateczności leżeli obok siebie półprzytomni. Wśród nich uwijały się Polki z Teheranu, ochotniczki do pielęgnowania chorych, często nie mających pojęcia o obchodzeniu się z nimi. Siostra Wyderko i kilka innych czyniły bohaterskie wysiłki, by sprostać zadaniu ponad ich siły. Ks. Słapa klękał wśród tych dogorywających i prawie nieprzytomnych chorych istot i zaopatrywał ich na śmierć nie myśląc o tym, że sam łatwo może ulec zakażeniu. Później, już w znacznie lepszym szpitalu na drodze kazwińskiej, liczącym ponad dwa tysiące chorych, dwie siostry PCK zmarły na tyfus, jak żołnierze na stanowisku. Niesłychanie interesujący rękopis z licznymi fotografiami, przedstawiający walkę o uratowanie chorych w szpitalu kazwińskim, posiada dr. Z. Grębecki, naonczas komendant tego szpitala.

Dla Kierownika Duszpasterstwa rozpoczęła się praca wielka i wyczerpująca. Musiał każdego rana być na odprawach oficerskich w Bazie, potem śpieszyć do chorych, grzebać zmarłych szukać trumien (jedyny w Teheranie skład trumien w Misii amerykańskiej opróżnił w ciągu dwóch dni!) znaleźć czas na poinformowanie Arcbpa Mariny o rozwoju akcji ewakuacyjnej, być bodaj na chwilę w każdym obozie, a prócz tego zajmować się kasynem oficerskim. Prawie codzień po szesnaście godzin na dobę uwijał się jak w ukropie i rzecz jasna, nie dałby rady sam wszystkiego załatwić. Z wysiedleńcami przybyło kilku księży. Ks. L. Dalinger, który będąc majorem z czasów wojny w 1920 r., w skromności swej przemilczał ten stopień, o czym ks. Słapa dowiedział się dopiero w Afryce od ludzi którzy ks. Dalingera znali z Kołomyi. Przybył do Teheranu śmiertelnie wyczerpany, tak że po prostu ułożył się na cementowej podłodze w IV obozie, by spokojnie (w tym tłoku!) umrzeć. Tak go właśnie ks. Słapa zobaczył. Nie pomogły protesty tego zacnego i świątobliwego kapłana, zabrał go do kliniki dr. Zapłatyńskiego i tam go po jakimś czasie postawiono na nogi. Gdy wyzdrowiał od razu ks. Mjr Dalinger stanął do ciężkiej pracy jako proboszcz I! obozu. Duszpasterzem I obozu został ks. Kaczorowski kpi. WP, Obóz IV miał swego kapelana najpierw w osobie ks. J. Jażdżewskiego; ill obóz oddał ks. Słapa pod opiekę ks. A. Wróblowi. Ks, Prof. K. Kantak był tak chory i wyczerpany, że od razu musiał iść do kliniki, gdzie przeszedł operację i potem dłuższy czas nie był zdolny do ciężkiej pracy duszpasterskiej. Otrzymał przydział przy d-twie Bazy. Ks. H. Miszkurka ze Zgr. OO. Pijarów został głównym kapelanem szpitala nazwanego od drogi przy której leżał kazwińskim Ks, Sas-Jaworski, gr.-kat., b. poseł na sejm, choć w dość podeszłym wieku, nie chciał próżnować i domagał się przydziału. Z iście ojcowską tkliwością kapelanował sierotkom w piątym obozie.

Ciągle napływały od strony Pahlevi nowe transporty i obozy się zapełniały. Obóz I poszerzono, dobudowując wokół niego cały szereg lepianek w których ludzie żyli w niesłychanie prymitywnych warunkach. Nie lepiej było w trzecim obozie, gdzie przez pewien czas mieszkało pod namiotami w wielkim ścisku około ośmiu tysięcy uchodźców! Wielki i naprawdę pięknie urządzony ośrodek dla szkolnej młodzieży powstał w Ispahanie. Utworzenie tego ośrodka i wyszukanie odpowiednich do tego celu budynków powierzyła Delegatura na prośbę ks. Słapy i za zgodą Delegata Apostolskiego ks. F. Tomasikowi ze Zgr. Księży Salezja nów. Z pomocą Księży Lazarzystów i Sióstr Szarytek francuskich z Ispahanu. wywiązał się z tego zadania znakomicie. Zorganizował on tam pięć czy sześć szkół z internatami i najpierw jako dyrektor tych zakładów a potem jako katecheta i nauczyciel języka łacińskiego, pracował z apostolską gorliwością aż uległ paraliżowi, na szczęście tylko częściowemu : otrzymał do pomocy ks. Wilniewczyca, kapłana gorliwego, cichego i niezwykle pracowitego.

Takiej masie wysiedleńców i w tylu obozach nie można było zapewnić należytej opieki bez sprowadzenia jeszcze kilku kapłanów. Na prośbę alarmująca ks. Słapy przysłał ks. Dziekan Brandys w dwóch rzutach pięciu księży: Śmieję, Winczowskiego, Olejarza (który na trzeci dzień odjechał z powrotem do Palestyny!), Malaka i Achtabowskiego. Ks. Dziekan, choć z dala, troszczy! się bardzo o wysiedleńców przybyłych do Persji. Prócz tak wielkiej pomocy w osobach czterech księży nadesłał jeszcze na ręce Kierownika Duszp. trzysta funtów, aby można by/o sprawić dla księży ołtarze połowę, które wykonała powstała w Teheranie Pracownia Artystyczna pod kierownictwem Państwa Shneiderów. Objął więc ks. Malak obóz w Achwazie, ks. Achtabowski obóz czwarty, ks. Śmieja przyszedł z pomocą ks. Miszkurce, ks. Winczowski pomagał ks. Dalingerowi.